Wojciech Zeńko - Podróż rodzinna w głąb
Nie oszczędza mnie. Nie mówi stop. Nie daje chwili wytchnienia. Ciągle rzuca mnie na głęboką wodę. Moje życie.
5 lipca 2008 roku. Tato wraca do domu. Po trzymiesięcznej wizycie u brata w Stanach ok. godziny 21 u progu drzwi staje najukochańszy, długo oczekiwany Tato. Jest tylko jedna, zła wiadomość. Razem z nim nie dotarły walizki. Nie udało się ich przepakować podczas międzylądowania w Berlinie. Na długo oczekiwane prezenty z Nowego Jorku trzeba będzie jeszcze trochę poczekać. Po chwili rozczarowania i złości na berlińską obsługę lotniska smutek mija. Tato się ciągle śmieje. Schudł. Wygląda jak nie ten sam człowiek. Idzie pod blokiem w czapce kowbojskiej i oznajmia całemu światu swoją radość z powrotu do domu. Ma niesamowity uśmiech. Nigdy nie widziałem go tak szczęśliwego. Po bardzo długiem wieczorze, podczas którego z Mamą, siostrą i starszym bratem słuchaliśmy z zachwytem wspomnień z miasta, które nigdy nie zasypia, idziemy spać. Ja i bliźniacza siostra Agnieszka pakujemy ostatnie rzeczy do walizek, bo rano wyjeżdżamy na obóz młodzieżowy do Grecji. Mam wszystko czego chcę. Kochającą rodzinę i wymarzone wakacje. W domu panuje wielka krzątanina. Ktoś się pakuje, ktoś krzyczy z radości, a ktoś inny rozmawia przez telefon. Wszystko umilkło. Pogrążamy się w krótkim, szczęśliwym śnie. Tato zerwał mnie bardzo wcześnie. Ranny ptaszek z niego, zaś ja jestem gotowy podbić słoneczną Grecję. Godzina 5:00 rano. Tato rozpala pojazd, a ja, siostra i Mama przychodzimy do auta, aby wyruszyć do Rzeszowa, skąd rusza autokar. Zabieramy też koleżankę z jej mamą, ponieważ Asia jedzie razem z nami. Jedziemy. Agnieszka przed Rzeszowem przypomniała sobie, że zapomniała spakować ręcznika kąpielowego. Była tak szczęśliwa, że nie myślała o najważniejszych rzeczach. Jedyna córeczka Tatusia, więc na wszystko jej wolno. Tato jedzie do sklepu, chociaż wie, że goni nas czas. Aga dostaje ręcznik i w ostatniej chwili dojeżdżamy na plac, skąd odjeżdża autokar. Nie z tej ziemi
Obściskiwanie, całowanie, czułe słówka... Nie lubię się żegnać, ale Mama i Tato, nie przeżyliby bez tego. Mama się rozpłakała, jakbyśmy mieli się już nigdy więcej nie zobaczyć. Tato zrobił sobie z nami kilka zdjęcia pod autokarem. Dziwnie się zachowywali, przecież to tylko dwa tygodnie rozłąki. Wybiła godzina zero, a my wyjechaliśmy. Przed nami długa, 30 godzinna podróż. Nowi znajomi, niektórzy z różnych zakątków Polski. Każdy z nas był gotowy na podróż swojego życia. Zmęczeni, ale żądni wrażeń dojechaliśmy do celu. Grecja. Już przyjechaliśmy. Jest tu pięknie. Jak tylko mogliśmy, to od razu wyruszyliśmy chłonąć gorące miasteczko, w którym mieszkaliśmy. Wariaci z nas. Robiliśmy mnóstwo zdjęć, jakbyśmy mieli zaraz stamtąd wrócić. Radość przechodziła przez nas we wszystkie możliwy sposoby. Nie było nic, ani nikogo, kto mógłby zakłócić te chwile szczęścia. Byłem królem życia. Pierwsza noc w hotelu. Mimo gorąca szybko usnąłem ze zmęczenia, a przed tym odczytałem sms'a od Mamy: „Bardzo Was kocham i Cieszę się, że szczęśliwie dojechaliście do celu”. Ona chyba naprawdę bardzo tęskni... 8 lipca. Poranne śniadanie i wyjście nad morze. Miejsce nie z tej ziemi. Po południu wróciliśmy na obiad i poszedłem z Asią po pocztówki do pobliskiego sklepu. Agnieszka poszła dzwonić do domu. Pocztówki wybrane. Jedna dla rodziców, jedna dla brata, jedna dla babci... Świeczki w cerkwi
Ona tak strasznie płakała. Nie rozumiałem co się stało. Wychowawca spokojnie mi wytłumaczył, że moi rodzice mieli wypadek samochodowy i leżą w szpitalu, ale ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Bracia podjęli decyzję, abyśmy jeszcze tego samego dnia wracali do domu. Wieczorem miał być samolot z Aten. Agnieszka nieustannie płakała. Ja nie powiem, że nie uroniłem łez, ale próbowałem zachować zdrowy rozsądek. Dzwoniłem do Polski, aby dokładnie dowiedzieć się co się stało, ale nikt z rodziny nie odbierał. Chciałem wszystko wiedzieć. Wychowawca mówił mi, że wie tylko tyle co ja. Dostawałem głupie smsy "Wojtek, co z Twoimi rodzicami". Wiedziałem, że coś jest nie tak. Uciekłem stamtąd. Biegłem do cerkwi. Odmówiłem pacierz i zapaliłem świeczki. Przybiegła do mnie Asia. Mówi mi że, na pewno nic złego się nie stało. A ja miałem przeczucie. Chodziły mi po głowie głupie myśli, że któreś z nich mogło tego nie przeżyć. Powiedziałem to Aśce, ale ona nie dopuszczała do tego, abym w to uwierzył. Wracam do hotelu. Słyszę tylko z za ściany, że Agnieszka ciągle płacze. Dzwoni telefon. To dobra koleżanka Magda. Może w końcu się czegoś konkretnego dowiem. Magda składa mi kondolencje. Ja wychodzę z siebie. Krzyczę, płacze i wyciągam z niej wiadomość, że nie mam już Mamy. Mój pisk, wrzask i krzyk był nie do odtworzenia. Idę. Muszę powiedzieć to siostrze. Wiem, że ona ma słabą psychikę, ale moja też już nie funkcjonuje jak należy. Powiedziałem. Agnieszka skacze, kopie ściany, krzyczy, piszczy, klnie i nie godzi się z tą wiadomości. Powtarza ciągle "Mamusiu ja chcę do Ciebie. Nie rób mi tego". Potem kolejny telefon. To już brat z Polski. Z drżącym głosem opowiada mi co się stało i informuje, że z Tatem jest coraz lepiej. Świat stanął mi do góry nogami. Odcienie pomarańczu stały się gorzkim żalem, płynącym z mojego serca. Palę papieros za papierosem i staram się nie popadać w obłęd. Psycholog hotelowy zachęca mnie do wzięcia leków uspokajających, zapewnia mnie, że to dla mojego dobra. Ja wiem, że nie mogę. Muszę opiekować się siostrą. Ona nie ma tyle siły i wiem, że może sobie zrobić coś złego.
Kilka słów na klepsydrze
Czas bardzo powoli mijał. Nadeszła godzina wieczorna, a my ruszyliśmy w drogę do Aten. Przed nami bardzo długa i męcząca podróż na lotnisko. Nie mogłem przełknąć śliny. Ten ból był od środka, był tak potężny, że równał mnie z błotem. Dojechaliśmy. Na lotnisku czekała na nas bratowa Monika. Podbiegłem do niej, przytuliłem ją bardzo mocno i nie chciałem jej puścić. "Ona też była dla mnie jak Matka" powiedziała Monika ze łzami w oczach. W goryczy pożegnaliśmy słoneczną Grecję. Po trzech godzinach wylądowaliśmy w Pradze. Tam musieliśmy przeczekać 6 godzin na samolot do Krakowa. Czekaliśmy, płakaliśmy, czekaliśmy, płakaliśmy.... Po południu byliśmy w Krakowie. Najstarszy brat stał na lotnisku i miał świeczki w oczach. On nigdy nie płacze. Jednak w tej sytuacji nie mógł powstrzymać łez. Kolejna droga przed nami. Na godzinę 20 byliśmy w Jarosławiu.
Ś.P. Grażyna Zeńko. Te kilka słów na klepsydrze na drzwiach od domu otworzyły nowy rozdział w moim życiu. W mieszkaniu czekał brat z żoną, którzy przylecieli ze Stanów, czekał wujek, stryj i ciągle ktoś jeszcze przychodził. Znowu płakaliśmy. Dawid mocno mnie uścisną i gwarantował, że razem damy radę. Jest nas piątka. Starszych 3 braci i ja z Agnieszką. Bracia są już dorośli, mają własne życie, a my mamy niespełna 16 lat. Rafał, najstarszy brat zabrał mnie do szpitala. Pojechaliśmy do Taty. On stary koń, płakał mi na ramieniu. W domu panowała grobowa atmosfera. Ja znowu odmówiłem faszerowaniem się lekami. Oni zagłuszyli swoje myśli, ja po prostu nie chciałem. Następny dzień i następny. I w końcu pogrzeb. Stałem przed trumną swojej Mamy i chciałem cofnąć czas. Wszystko jednak toczyło się swoim rytmem. Były pieśni żałobne, był uroczysty orszak i w końcu zobaczyłem jak nad moją Mamą zamykają się wieczne wrota. Rodzina i bliscy udali się do pobliskiej restauracji na tak zwaną stypę. Bracia trochę za dużo wypili i sami zagubili sę w tym wszystkim.
Wróciłem wieczorem do domu. Pierwszy raz widziałem moich przyjaciół tak zakłopotanych. Nie wiedzieli jak mają do mnie mówić, co mają mówić i czy w ogóle mogą się w takiej sytuacji odzywać. Zdali egzamin. Są moimi przyjaciółmi. Następnego dnia był już 13 lipca. Niedługo moje urodziny. Każdy z dni mijał tak samo. Msza o zdrowie dla Ojca, wizyta u Taty w szpitalu, rodzinne narady. Tego dnia jednak Dawid wraca do Stanów. Zostaje jego żona. Osób w domu nie brakuje, drzwi są w ciągłym ruchu.
16 lipca. Mam już 16 lat. Ten dzień miał wyglądać całkiem inaczej. Miałem opijać swoje urodziny na piasku w Grecji. Ja opłakuje swój los w Polsce. Dzisiaj brat kazał nam się ubrać na kolorowo. Tato może się obudzić i nie chciałby zobaczyć nas w tak złym stanie. Jesteśmy u Taty. Tato nie złożył mi nawet życzeń urodzinowych. Po prostu nie mógł. Wyglądał już coraz lepiej. Opuchlizna z wypadku schodziła. Lekarze mówili, że wszystko idzie po dobrej myśli. Staliśmy tego dnia u Taty bardzo długo. W końcu trzeba było wyjść, bo przyszedł lekarz. To był OIOM, a tam nie należy składać długich wizyt. Tam pacjenci walczą o życie. Pożegnaliśmy się z Tatą. Ucałowałem jego dłoń i pojechałem do domu. Tam czekała mnie dość miła niespodzianka. Przyszli znajomi z prezentami i w spokoju rozmawialiśmy. Nie trwało to długo, chyba zorientowali się, że to nie jest czas, ani miejsce na obchodzenie urodzin. Zachowali się bardzo w porządku. Następnego dnia pojechaliśmy z rodzeństwem na wieś, chcieliśmy chwile odpocząć. Los pokrzyżował nam plany.
Do brata zadzwonił telefon i historia zatoczyła koło. Jestem sierotą. Szybka droga do domu. Szlug za szlugiem i dalej płacz. W domu znowu było dużo wujków, ciotek i każdy chciał pomóc. Agnieszka po raz kolejny nie wytrzymała i wpadła w szał. Ja pojechałem z bratem do Babci. Ona też była w bardzo złym stanie. Nie wytrzymała tego. Po 3 miesiącach pochowaliśmy Ją na wieczny odpoczynek. Pogrzeb Taty, był powtórką z "rozrywki". Wszystko tak samo. Wtedy nie było już jednak nadziei, która towarzyszyła mi poprzednim razem. Kolejna stypa. Wszystko prawie identycznie. "Jak na ziemi, tak i w niebie, już na zawsze obok siebie". Te słowa znalazły się na Ich wiecznej mogile. Myślę, że o taką miłość trzeba walczyć. Takiej miłości, jaką Oni siebie darzyli trzeba szukać. Takiej miłości trzeba pożądać. Już niedługo kolejna rocznica. Kolejne wylewanie łez... Moje życie. Mój los. Teraz już wiem, że życie to nie są tylko kolorowe kredki. Nie zdołamy zbudować mostu nad oceanem. Pewne rzeczy są ponad nami.