To Twój kraj. Nie mój - Adela Kośmicka

Przede wszystkim wielu rzeczy nie pamiętam. Nie pamiętam wojny w Czeczenii. Nie pamiętam ojca, którego rozerwała mina. Nie pamiętam młodego strażnika, który przepuścił mnie, rodzeństwo i mamę przez granicę pomimo nieważnych dokumentów. Nie pamiętam prawie nic z ośrodka dla uchodźców na Bielanach, gdzie spędziłem trzy lata. Wiem tylko, że było tam potwornie nudno. I raz na jakiś czas wystawiano przedstawienia. Organizatorzy chcieli jakoś zabawić dzieciaki tam mieszkające. Mama zapisała wtedy mnie, dwie siostry i brata na zajęcia teatralne, byśmy szybciej nauczyli się języka, bardziej przywykli do Polski. Od tego czasu pamiętam zdecydowanie więcej.

Udało nam się dostać mieszkanie na Pradze Północ, przy Wileńskim. Nie jest to wymarzona lokalizacja dla większości osób. Dla imigrantów na pewno. Kamienica była z cegły. Cała się sypała. Przed wojną miała pewnie jasny, rudawy kolor. Wtedy, w 2007 r., wyblakła i poszarzała dopasowała się do tonacji okolicy. Na klatce często można było zobaczyć pijaków czy ćpunów. Sąsiadka z naprzeciwka non stop wydzierała się na swojego męża. Przez to prawie nigdy nie było cicho. Przy nie do końca szczelnych oknach co chwila pojawiała się pleśń. Jednak dawało się z nią radę. Gorzej z rasistowskimi docinkami niektórych mieszkańców. Oczywiście nie wszyscy tacy byli. Zdarzali się też mili, nawet częściej niż tamci. Dziewczyny nie miały z nami problemu. Nawet lubiły moje siostry. Kobiety też były przyjazne. Chyba bardzo współczuły mojej mamie, ale bardziej tego, że samotnie wychowuje czwórkę dzieci niż, że musiała uciekać ze swojego kraju przez wojnę i represje. Prascy chłopcy nie byli już tak mili, stali się tacy dopiero po jakimś czasie, kiedy odkryli nasze nazwisko.

Kiedy trafiłem do przedszkola, nie miałem problemów z innymi dziećmi. Były jeszcze zbyt małe, by rozumieć, co znaczy słowo obcy. Czasami się z nimi bawiłem, mimo że nie umiałem dobrze mówić po polsku. One zresztą też nie. I to pomagało. Kłopoty zaczęły się jak poszedłem do podstawówki na Bracheta. Weź sobie wyobraź szkołę z typowymi praskimi patusami. A teraz dodaj do tego mnie. Czeczena. Wycofanego. Przestraszonego. Z akcentem, jednak nie to było najgorsze. Zaczęło się, kiedy musiałem na lekcji podać swoje imię. Anzor. Mam na imię Anzor. Wtedy chłopaki z klasy skumali, że jestem inny. I wszystko ruszyło. Okazało się, że mieszkają blisko mnie. Widywałem ich na podwórku. Wyzywali mnie. Śmiali się ze mnie. Mówili „ciesz się, że przyjęliśmy ciebie do NASZEGO kraju”, „gdyby nie MY, to byś zdechł”. Miałem wtedy siedem lat. Oni też. Byliśmy w pierwszej klasie szkoły podstawowej. W sumie śmieszne jest to, jak szybko dzieci z fazy nierozumienia słowa inność, przechodzą do fazy „jesteś śmieciem, bo dla nas nie jesteś stąd”. Że na początku są pozbawione nienawiści czy pogardy. A później tak szybko się jej uczą. Z dziewczynami ze szkoły czy z bloku nie miałem takiego problemu. Dobrze nam się gadało. Mogę nawet powiedzieć: lubiły mnie, ale strach w nich był za duży, by przeciwstawić się większości chłopaków. Bo nie wszyscy mną gardzili. Miałem takiego kolegę. Mówili mu Konrad. Konrad wyglądał jak typowy dres. Już wtedy obijał mordę innym chłopakom. Wzbudzał szacunek. Wielu by pomyślało, że on, jako naczelny patus, był pierwszy w kolejce do obrażania mnie — a było na odwrót. Zdawał się nie zwracać uwagi na moje niepolskie imię. Często ze mną rozmawiał. Tak po prostu, o codziennych sprawach. Dużo graliśmy razem w piłkę. Przy nim czułem się jakkolwiek normalny. W czwartej klasie przeniosłem się do szkoły na warszawskiej Ochocie. Tam inni nie mieli ze mną problemu. Poznałem kilka osób, z którymi trzymam kontakt do dziś, ale utkwiły we mnie historie z bloku i z wcześniejszej podstawówki. Jeszcze bardziej zamknąłem się na ludzi. Wszystko zakrywałem żartem. Śmiałem się absolutnie ze wszystkiego. Tak łatwiej mi było po prostu. W zajęciach teatralnym dalej brałem udział. Wcześniej jeździliśmy wystawiać sztuki w różnych ośrodkach dla uchodźców. Przedstawialiśmy wtedy głównie legendy. „O Trzech Braciach” i tym podobne. Bawiliśmy się z tymi dziećmi. Niektóre z nich zapisywały się na nasze kółko. Z czasem wystąpienia stawały się coraz poważniejsze, najczęściej o tematyce wojennej, i przeniosły się do teatrów. Graliśmy, gdzie nas zapraszali. Zazwyczaj były to większe polskie miasta. Pomagało to aktorom w asymilacji. Jednocześnie ludzie dowiadywali się więcej o imigrantach. Po występie mogli zadawać nam pytania. Najczęściej padało „Jak żyje wam się w Polsce?”. Zawsze mówiłem, że dobrze. Bo wiesz, przed tą całą sprawą z syryjskimi uchodźcami Polacy nie wiedzieli o nich za dużo. Nie mieli czasami nawet świadomości, że istnieją. A w 2015 r. temat wybuchł. I rozlał się po kraju. Tyle jadu wychodziło z internetu, stacji telewizyjnych. Na szczęście chodziłem już wtedy do gimnazjum. Też na Ochocie. Środowisko było bardzo tolerancyjne. No i szkoła miała doświadczenie w pracy z ludźmi spoza Polski. O tym gimnazjum dowiedziała się jedna z moich sióstr, od kobiety, która pracuje tam jako pielęgniarka. Też jest Czeczenką. Te trzy lata w miarę dobrze mi upłynęły. Poznałem nowych ludzi. Część miała podobne przeżycia co ja. Człowiekowi pomaga jednak świadomość, że niektóre sprawy nie dotyczą tylko jego. Że inni też swoje przeszli.

Siedzimy na pustej stołówce szkolnej. Wokół nas panuje absolutna cisza. Na stolikach leżą odwrócone do góry nogami krzesła.

— Jak teraz żyje ci się w Polsce? — pytam Anzora.

— Całkiem nieźle. Z tymi lekcjami online trochę słabo, bo za pół roku matura, ale jakoś dam radę — mówi i się uśmiecha.

— No średnia sprawa. Jak w tamtym roku sobie radziłeś?

— Wiesz, ja wtedy we Francji przez chwilę mieszkałem. Moja mama się przeprowadziła. Powiedzieli jej, że tam lepiej zarobi niż na food trucku tutaj, w Warszawie. To pojechałem z nią. Trochę lekcji opuszczałem. Miałem czasami coś z internetem, a czasami nie chciało mi się po prostu.

— Znam to. I co dalej?

— Mieszkam teraz z rodzeństwem tam przy Wileńskim. Mama została we Francji.

— A jak ma się podejście Polaków do ciebie, kiedy ta ksenofobia została jednak u nas rozbudzona?

— Ja czy moja rodzina nie mieliśmy z tym problemu. Mamy dość jasną karnację, moje siostry nie noszą hidżabów. Nie mamy na czole wypisanych swoich imion lub, że jesteśmy uchodźcami czy muzułmanami. Nie wyróżniamy się po prostu z tłumu. To nas jakoś tam chroni, jednak słyszy się czasami o pobiciach obcokrajowców ze wschodu. To jest straszne.

— W internecie też tę niechęć do obcych widać, prawda?

— Jasne. Mnie to jakoś bardzo nie dotknęło, ale też nie udzielam się zbytnio. Jak czyta się na swój temat komentarze pełne pogardy i nienawiści, to odechciewa się po prostu wchodzić w dyskusję.

— Co na to wszystko Czeczeni, których znasz?

— Jesteśmy bardzo dumnym narodem. Wielu z nas wkurza to, co się teraz dzieje. Zostaliśmy wychowani tak, by naszą kulturę, szanować, pamiętać i dbać o nią. Wtedy jak te chłopaki wyzywały mnie czy rodzeństwo to mój starszy brat po prostu bił się z nimi. Bo nie był w stanie znieść takich słów w stronę rodziny i tak z tym gniewem sobie radził — Anzor na chwilę przerwał, jakby przyłapał się na czymś złym — Kurde, w sumie nie powinienem się za Adama wypowiadać. Sorry. Ja wtedy trzymałem się z dziewczynami więcej. Jakoś lepiej mi się z nimi gadało. Mojej mamie się to nie podobało. Bo wiesz, chłopcy powinni bardziej z chłopakami trzymać. I dobrze by byli to Czeczeni. To nasze środowisko ogólnie jest bardzo zamknięte. Mieszkamy w Polsce, mówimy po polsku. Uczymy się tutaj i pracujemy, ale nie powinniśmy się za bardzo do ludzi stąd przywiązywać. I najlepiej trzymać się razem. Wiesz, taka asymilacja, ale jednak nie do końca.

— No czaję, o czym mówisz. A ty co o tym wszystkim myślisz?

— To jest jakaś cześć kultury, pielęgnowania jej.

— Nie, co NAPRAWDĘ o tym myślisz? — przerywam mu.

— Dla mnie to kwestia pokoleniowa. Ci starsi Czeczeni jednak większość życia spędzili u siebie, więc normalnie jest to, że trzymają się razem. My, ci młodsi co tak długo tam nie mieszkaliśmy mamy trochę mniejszą potrzebę odcięcia od nie swoich.

— A co chcesz robić po szkole? Masz jakieś plany w ogóle?

— Myślałem nad Politechniką Warszawską. A potem się zobaczy.

— Chcesz zostać w Polsce?

— Raczej nie. Jak już to w Czeczenii chciałbym mieć dom, i móc raz na jakiś czas tam jeździć, ale też nie na stałe.

— Czemu nie tutaj? Masz znajomych, tak naprawdę wychowałeś się tu, nie masz problemów z powodu bycia obcokrajowcem. Ja bym została — próbowałam go podpuścić. Anzor od razu to wyłapał.

— No wiesz. Różnica między nami jest taka, że to twój kraj. Nie mój. — mówi i uśmiecha się pogodnie.

Licznik odsłon: 1077
2024  Ogólnopolski Turniej Reportażu im. Wandy Dybalskiej   globbersthemes joomla templates